29.05.2010-MP ITT Masters Toruń-Służewo

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(0)
Kategoria wyścigi
Jadąc na mistrzostwa nie liczyłem na zbyt wiele. Miało to być raczej podsumowanie moich treningów niż walka o medale. Podsumowanie polegające na oszacowaniu zależności moich możliwości od jakości treningów a w wyniku również dystansu jaki dzieli mnie od konkurencji. To, że mam spore rezerwy to wiem już od dawna, tylko ile pracy muszę włożyć, żeby je wykorzystać? Czy stać mnie na to? Psychicznie jak i fizycznie? Zawsze to podkreślam, iż dla mnie najważniejsza jest niska waga ciała i w efekcie zdrowie a w dalszej kolejności jakieś sukcesy rowerowe. Aczkolwiek planowanie i startowanie w zawodach daje motywację do tego żmudnego, codziennego jeżdżenia/trenowania od 6:00 rano, dojeżdżąjąc do pracy 23km i potem o 15:00, powrót inną rasą, 52km. To jest tylko jeżdżenie w celu spalania kalorii i tkanki tłuszczowej. Na prawdziwy trening przyjdzie czas gdy waga mojego ciała osiągnie te magiczne i wymarzone 75kg. Po dość stresującym starcie z Michałem na czasówce w Gryficach odczuwałem zniechęcenie i apatię. Z resztą jak sobie przypominam to prawie zawsze tak było. Całe miesiące przygotowań a w przededniu i dniu startu totalna olewka. Tak było i tym razem ale nie ma mowy. Trzeba wszystko zrobić jak najlepiej. Dojechałem, zapisałem się, pobrałem numer. Przeszedłem się po Służewie wypatrując znajomych. Frekwencja dopisała. Wszędzie kolarze. Porozmawiałem ze znajomymi po czym wsiadłem do samochodu próbując się rozluźnić a może i nawet zdrzemnąć. Godzinę przed startem przebrałem się i zacząłem rozgrzewkę. Bardzo męcząca jazda. Ciężko, prędkości słabe, zmęczenie duże ale tak to zawsze jest na rozgrzewce. Dopiero sam start wyzwala rezerwy. Adrenalina to naturalny narkotyk wyzwalający wszelkie rezerwy organizmu i znieczulający na ból. Przebrałem się w suche ubranie i pojechałem na start. Startowałem jako drugi z mojej kategorii IIB. Sędzia odlicza czas, instruuje powtarzając znudzonym głoem całą formułkę po raz nty. Przygotowuję licznik. Ergomo samo wystartuje z chwilą jak ruszę. Polara włączam 10 sekund przed. Ruszam. Wstaję w pedały. Nie czuję podniecenia. Mam wrażenie, że adrenaliny nie ma i nie będzie. Ale to złudzenie. Jest! Płynie zmieszana z krwią i ładuje mięśnie energią, która jest dostępna tylko na takich imprezach. Serce zwiększa maksymalnie swoją pojemność wyrzutową, tłoczy litry krwi. Cała machina mięśni rusza jak lokomotywa i rozpędza się z każdym metrem. Pamiętam dobre rady Mirka i pierwsze kilkanaście sekund rozpędzam się na mocy 500 i więcej watów po czym siadam i ustalam założone 300 watów. Adrenalina powoduje, że moc w nogach, aż się wyrywa. Musiałem mocno wyhamować organizm do tych 300 watów. W takich chwilach wydaje się, że jedziesz dosłownie spacerowo ale to złudzenie. Wykonana praca potrzebuje energii a ona nie bierze się znikąd. Płynie z krwią w żyłach i dostarcza do mięśni. Pierwszy, drugi, trzeci… piąty kilometr i powoli zaczynam odczuwać te 300 watów. Tętno 165 więc tak mogę jechać. Staram się uspokoić rytm, oddech, rozluźnić napięte mięśnie karku, rąk i barków. Wszystko ok. Uspokajam się. Normalizuję i upłynniam ruch pedałowania. Wszystko zgodnie z planem. Po jakiś 5-6km widzę już poprzednika. Muszę się powstrzymać, żeby nie przyśpieszyć. Spokojnie, mówię sobie. Dojdziesz go tak czy inaczej. Trzymaj rytm. Dogoniłem go 1-2km przed nawrotem. Uczciwie nawet przez chwilę nie próbowałem wsiąść mu na koło omijając go z daleka. Czułem, że chyba nie odpuści takiej okazji i się „przyklei”. Nie chciałem tracić czasu na sprawdzanie i oglądanie się. Nawrót. Staram się zrobić to jak naj płynniej. Udaje mi się. Kątem oka widzę, że miałem rację. Siedzi na kole na całego. Odruchowo przycisnąłem po nawrocie na stojąco 450-550watów. Siadam i jadę dalej. Trzyma się skubany. To musi być były kolarz jeszcze nie wytrenowany na nowo. Jedzie słabo ale wie jak ważne jest za wszelką cenę utrzymanie koła. No cóż najważniejsze dla mnie to utrzymanie rytmu. Jeszcze 10km. 4km przed metą zaczęło być ciężko. Wiatr w twarz i lekko pod górę. Mogę już pójść w trupa…myślę. Wstaję z siodła. Zaczynam przepychać ale ściana wiatru trzyma jak diabli i zniechęca. Prędkość spada.. 40,39,38,37km/h. Napis 1km. Znowu wstaję i cisnę. Ten wiatr działa deprymująco. W końcu meta. Uff.. koniec. Pochylam się nad licznikami, żeby sprawdzić czas. Pot leje się ze mnie z nosa, brody, uszu prawie ciurkiem. To dobry znak. Znaczy mięśnie się mocno grzały od pracy a organizm potrafił je schłodzić produkując takie ilości potu. Szybko dochodzę do siebie. Tak jak to było za dawnych czasów. Chyba wracam po chorobie, myślę, chociaż wątpię w możliwość zregenerowania się w pełni, po tej grypie żołądkowej, do startu w dwójkach. Czas 29:58 i ósme miejsce. Moc NP.-304W, AVR.300W. Strata do zwycięzcy 1:16. To bardzo niewiele. 20km, nadwaga z 10kg, grypa żołądkowa zakończona kilka dni wcześniej. Rower nie w pełni czasowy. Pozycja … dość wysoka. Teraz pytanie. Czy ja byłem taki dobry czy oni tacy słabi? W 2006 roku bez specjalnych treningów mogłem jechać 20 minut ze średnią mocą 355 watów. Teraz 300watów. Coś mi się zdaje, że moja kategoria w tym roku wcale nie była taka mocna ale jednak wszyscy najlepsi są. Proporcje czasów bardzo zbliżone i porównywalne z poprzednimi latami. Hm.. Wystarczyłoby zrzucić z 10kg, obniżyć pozycję, zmienić ramę na czasową i pełne koło z tyłu. Do tego plan treningowy… Da się powalczyć o pudło w przyszłym roku!
Mój cel do końca tego roku – 75kg

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!