Myślę, że zrobię to na wzór touru. Czyli 8 etapów, które będziemy rozgrywać przez kilkadziesiąt dni. Czyli zaczniemy powiedzmy 1.11-31.12 pierwsza edycja i 1.01-28-02 druga edycja i może jeszcze trzecia… 1.03-31.04. najmocniejsza i najostrzejsza ;-) Każdy etap będzie można jeździć i poprawiać przez tydzień. Potem koniec etapu i zamknięcie. Zaczniemy kolejny bez możliwości poprawienia już tego wcześniejszego. Myślę, że można będzie się dołączyć do ligi nawet w późniejszym terminie ale miejsce takiego uczestnika będzie ostatnie we wszystkich wcześniej zamkniętych etapach. Może zostawię wszystko otwarte od początku do końca ligii z możliwością poprawienia? Tylko, że w takim przypadku cała klasyfikacja podczas trwania ligii będzie całkowicie wirtualna i jakiś as/mistrz może ukrywać się przez całą edycję w cieniu i wyskoczyć w osttni dzień z najlepszymi przejazdami wszystkich etapów, przewracjąc wszystko do góry nogami. Chyba jednak zamykanie etapów będzie lepsze, wówczas poszczególni liderzy będą prawdziwymi i realnymi liderami w danej chwili i ten as/mistrz będzie się musiał ujawnić już w pierwszym etapie. Długość.. różnie. Myślę, że 50km-100km. Na razie muszę zrobić stronę i procedury do analizy. „Siedzę” teraz tylko w Linuksie i nie chciałbym wraca do windowsa a jednak w win. i pascalu najwięcej umiałem. To może być największy problem. Jak się gdzieś "przytknę" w linuksie na pisaniu programów to będę musiał wrócić do windowsa.... to mnie może zniechęcić. Chcę napisać program, który będzie za mnie wszystko analizował. Czyli uruchamiam i ustawiam jakiś etap... albo inaczej.... Każdy przysyłany plik będzie musiał mieć format w nazwie np. 01.2010-Bejner Krzysztof-01.imf co będzie oznaczało pierwsza liga 2010, nazwisko, imię, etap. Wczytuję plik przysłany przez kolarza w takim formacie lub przekonwertuję go wcześniej do potrzebnego formatu. W programie będą zaznaczone fragmenty czasowe i limity w sekundach gdzie znajduje się każda premia lub inne punktowane w jakiś sposób miejsce a program wyliczy czasy pokonywania poszczególnych punktów premiowanych. Podsumuje i utworzy klasyfikację i punktację wszystkich kategorii. Jak ktoś będzie chciał być najlepszym góralem to oczywiście może cały etap jechać na luzie i tylko "przyładować" na tych górskich premiach. Tak samo sprinter ale będzie limit czasowy w którym trzeba przejechać cały etap i znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie więc nie da się jechać 30km./h przez 50km i potem pójść w trupa na dwóch górskich premiach i być najlepszym góralem. Limit chyba ustalę odnosząc się do aktualnie najlepszego przejazdu danego etapu. Chociaż to może być problematyczne, gdyż bardzo dobry przejazd podesłany w ostatniej chwili może zburzyć klasyfikację. Najlepiej będzie jak podczas tworzenia etapu sam ustalę limity w jakich kolarz musi się znaleźć przed każdą premią, żeby powalczyć o premię i dobry wynik. Tak chyba będzie najlepiej. Z ucieczkami będzie problem. Może da się to jakoś rozwiązać. Nie chcę z tego zrobić jednej wielkiej indywidualnej jazdy na czas dlatego nawet jak ktoś pojedzie bardzo mocno i będzie miał najlepszy czas na podjeździe pod górską premię to trzeba dać szansę góralom, więc jego najlepszy dojazd do górskiej premii nie będzie decydujący. Będzie się liczył limit czasowy dojazdu do podjazdu jako warunek i decydujący będzie czas wjazdu do klasyfikacji górskiej. Przy takim rozwiązaniu nie ma miejsca na ucieczki Tak to widzę. Oczywiście będzie jakaś weryfikacja pliku. Czyli absurdalne wyniki bedą usuwane z adnotacją niewiarygodny. Mniej więcej mam orientację jaka jest różnica we wskazywanej mocy przez Tacxa i Ergomo. Wszystkie trasy będę tworzył z Ergomo więc będzie wiadomo jaką moc generowałem w rzeczywistości a jaką pokazuje Tacx. Jak ktoś pojedzie na 450 watach (realnych) 80km to będzie musiał oddać swojego Tacx do przeglądu. Nie wiem co zrobię z Fortiusem ale chyba nie będzie wielkich różnic więc może wziąć udział. Jeśli ktoś ma jakieś propozycje proszę pisać. Jest to faza projektu więc wszystko można jeszcze ująć.
Mam słuszne podejrzenia, że mój system pomiaru mocy w Longusie zaniża wskazywaną moc. Znając moc Michała i Pawła z czasówki w Makowie nie za bardzo mogłem się pogodzić z dość niską przeze mnie wygenerowaną mocą. O ile ich średnie prędkości i moce pasują i się uzupełniają do profilu, który stworzyłem w analiticcycling.com, tak ja musiałbym mieć o ok. 30% mniejszy opór aerodynamiczny żeby przy takiej mocy osiągnąć taką średnią. Lub odwrotnie. Przy takiej mocy powinienem jechać o blisko 1m/s wolniej. Moc która pasowałaby do profilu to ok. 350 watów. Moc z niedzieli z Felt’a jest już całkiem realna i w opcji znormalizowanej jest prawie identyczna jak z czasówki. Tylko czasówka trwała 22 minuty a wyścig prawie 3 godziny.
Muszę dokonać dokładniejszej kalibracji. Każdy system pomiaru mocy ma swoje wady i zalety. Wadą Ergomo jest czasami nieuchwytne „pływanie” kalibracji. Jest ona różna i zmienia się w dziwny sposób. Mam wrażenie, że procedura kalibracji w komputerku nie jest dopracowana i w pewnych specyficznych warunkach mocno zawodzi. Niedokładności mogą pojawiać się gdy następuje zużycie łożysk. Wówczas luz na łożyskach powoduje, że siła działająca na oś zgina ją a nie skręca. Dlatego jest tam 5 łożysk, które mocno i solidnie trzymają oś powodując, że siły działające na nią skręcają ją a nie zginają. Serwis USA Ergomo twierdzi, że osie są jeszcze idealne po przejechaniu 25tyś. mil tj. 40 tyś. km. Moje jak mają maksymalnie 5 tyś. km. to góra. W takich osiach, któ®e dostają do serwisu wymieniają tylko elektronikę i działają jak nowe a z reguły uszkodzenia jakie się pojawiają to tylko przerwy w kablach. Z doświadczenia zauważyłem, że wyjęcie osi z suportu i ponowne wkręcenie powoduje zmianę offsetu. Znaczy to, że obudowa osi nie jest idealnie sztywna. Następują jakieś mikro przesunięcia łożysk, pod wpływem naprężeń. Wychwytuje to procedura kalibracji. Przejechanie iluś km rozkłada te naprężenia i wymagana jest ponowna zmiana kalibracji. Jak wszystko się dobrze ułoży to następuje stabilizacja wskazań. Jeśli nie to offset „pływa” i moc również. Być może coś jest nie tak w Longusie. Może ścianki rury suportowej nie są idealnie prostopadłe.
Po drobnych negocjacjach organizacyjnych, sędziowie i zawodnicy doszli do porozumienia, iż wystartują 0,I,II,III kategoria razem z tym, że III będą finiszować po 4 okrążeniu. Wcześniej sędziowie chcieli nas również wypuścić tylko na 4 okrążenia ale niektórzy zawodnicy protestowali i w sumie mieli rację. Jeśli się w regulaminie przedstawia, że kat 0,I,II startuje na 107km to tak musi być. Uznałem, że chyba wolałbym również dłuższy dystans. Wystartowaliśmy. Spora grupa. Ciasno i niebezpiecznie ale widać jednak, że to już jadą ludzie, którzy jeżdżą w peletonie i mają o tym pojęcie. Próbuję wyłapać nowicjuszy na których zwracać uwagę i na których kole lepie się nie znaleźć. Tempo się rozkręca. Małe hopki, które można wjechać z rozpędu i na dużym blacie. Nawet tętno specjalnie mi nie wzrasta. Trzymam się na końcu. Nie wydaje mi się, że byłbym wstanie pojechać w ucieczce na takim dystansie. Mogło by się to skończyć nieciekawie wiec rezygnuję z „monitorowania” mojej konkurencji. Brunke jest całkowicie poza moim zasięgiem. Natomiast Kulik … widząc jak jedzie i z jaką niską kadencją pedałuje mam wrażenie, że jest do przeskoczenia. Czy jest taki mocny? Wytrzyma 107km pedałując w okolicach 70 obrotów? Przy tak niskiej kadencji każdy skok, interwał musi być pokonywany ogromną siłą wkładaną w pedały. Skutek to szybkie zużycie glikogenu i szybkie zakwaszenie mięśni. Czy jest tak mocny? Coś mi się wydaje, że nie. Chyba, że to organizm taki jak…. Jan Ulrich ;-) Atak… jeden zawodnik odjeżdża. Lider Sztum..a wiem kto. Uśmiecham się do siebie. Nie wytrzymał i jedzie. Jest bardzo mocny. Ktoś kto go zna to musi doskoczyć bo ta ucieczka ma duże szanse. Doskakują moi konkurenci Brunke i Kulik i paru innych. Oni na pewno odjadą. Nie ma żadnych szans, żeby im się nie udało. OK. Myślę. Trzeba pilnować mojego trzeciego miejsca w generalce. Rozglądam się za konkurencją. Do końca czwartego okrążenia mieliśmy średnią 40km./h. Tempo bardzo szybkie. Niezliczona ilość interwałowych skoków. Czułem się świetnie. Licznik mnie nie interesował co uznałem za dobry znak. Tak zawsze było kiedy byłem w formie. Ale jak już sobie o nim teraz przypomniałem to zerkając zauważyłem, że każdy skok i klejenie grupy powodował generowanie mocy rzędu 500watów. Co jakiś czas zbieraliśmy niedobitków z ucieczki. Widać, że bardzo ostro jadą. Na czwartym okrążeniu widzę, że mój konkurent z generalki „wymiękł” i odpadł z ucieczki. A… jednak miałem rację. Kadencja robi swoje. Jest ugotowany więc łatwo mi go będzie przeskoczyć na finiszu tylko musi się jeszcze ktoś znaleźć z dwójki między nim a mną, żebym go pokonał w generalce. Piąte okrążenie. Pozostało już nas niewielu. Może kilkanaście osób kat 0,I,II. Już pod koniec czwartego zacząłem odczuwać skurczowe uściski w trójgłowym lewej nogi. Oszczędzałem picie, tak, żeby dwa bidony wystarczyły na cały wyścig. Popiłem kilka łyków isostara skurcze mijały jak ręką odjął wracając po kilku kilometrach. W połowie piątego okrążenia wypiłem wszystko co miałem. Pal licho. Zobaczymy. Skurcze minęły ale czy dotrwam do końca. Przydałby się ktoś kto podałby mi bidon już na czwartym okrążeniu. Więcej picia na całym wyścigu i bez skurczów z pełną mocą mógłbym zafiniszować. Tempo spadło. Zaczęło się czarowanie. Odpoczynek przed decydującym skokiem na metę. Teraz opony mam świetne. GP4000s więc nie mam się co obawiać poślizgu na ostatnim przed finiszowym zakręcie. Wystarczy, że mocno i równo wejdę w zakręt i potem w trupa. Pilnowałem konkurencji ale jeden skok, drugi i wszyscy zginęli gdzieś z tyłu. Nie ma czasu – myślę. Trzeba wypracować dobrą pozycję wejścia w zakręt i trup na zabój bez oglądania. Dobrałem trochę za miękkie przełożenie. W zakręt wszedłem dość dobrze ale nie było już czasu na zmianę przełożenia, więc mieliłem te 200 metrów z prędkością 51km/h, kadencją ponad 100, mocą średnią 746 watów i tętnem 177. Miejsce 6-9. Nie wiem jeszcze dokładnie. Rekord tętna w tym roku. Super. Po blisko trzygodzinnym wyścigu. W generalce w kat. II zająłem 2 miejsce za Leszkiem Brunke. Trochę danych z Ergomo: Moc średnia – 238 watów Moc NP. -283 waty Moc 5 sekund – 927 watów (na jakiejś hopce gdzie grupka pękła i musiałem doskoczyć) Moc 10 sekund 898 watów (jak wyżej) Moc 20 sekund 757 watów (finisz) Moc maksymalna 1190 watów Średnia prędkość 38,8km./h Hr max.- 177 hr.avr. -147 ................... 8.09.2010. Jak się okazało po późniejszym ogłoszeniu wyników to w generalce nie byłem 2 ale 3. Co z tego kiedy już dyplomy i puchary rozdane i to opisane imiennie. Ja to ja ale te trzeci na podium, który był rzeczywiście drugi... Z drugiej strony wyniki wspólnego pozostawiają wiele do życzenia. Z Grajkiem szedłem na finisz łeb w łeb przegrywając o pół roweru i nie wydaje mi się żeby między nami był jeszcze Paweł. Tak czy inaczej musiałbym być trzeci we wspólnym, żeby być drugi w generalce.
15km 21:49 (taki czas mam na Ergomo) średnia 41,1km/h Moc średnia 286 watów Moc NP. – 290 watów Hr.avr.-164 Hr.maks. - 170
Zasada prosta. Za zajęte miejsce na każdym etapie otrzymuje się taką ilość punktów jakie zajęło się miejsce. Wyścig wygrywa ten kto będzie miał najmniejszą ilość punktów. W przypadku takiej samej ilości punktów wyżej jest ten kto był wyżej na czasówce. Czyli całość wygrywa wszechstronny zawodnik, który musi być dobry na czas, umieć mocno przejechać długi dystans i potrafić zafiniszować zajmując dobre miejsce. I etap. Indywidualna jazda na czas na dystansie 15km. Trasa z nawrotem. Miałem do wyboru start w maratonie rowerowym w Kołobrzegu albo start w dwuetapowym wyścigu Masters w Makowie Mazowieckim. Wybrałem to drugie. Decyzja łatwiejsza po złych doświadczeniach organizacyjnych z Gryflandu, gdzie „łaskawy” organizator nie ma zamiaru do dziś oddać nam naszych „trofeów” za zdobyte miejsca, gdyż nie pojawiliśmy się na ich wręczaniu. Dziwna mentalność i wręcz niesamowite podejście. Organizator na siłę zmusza uczestników do pozostania i nocowania jedną noc dłużej by dostać ten … pucharek za 15zł. Łatwo i prosto się to robi. Wyniki są wręcz natychmiast dzięki chipom. Po zakończeniu przejazdu wszystkich grup z danego dystansu, podsumowanie-10 minut, podium i dziękujemy. Tak prawie zawsze wszyscy byliby podczas dekorowania a tak to dekoracja wygląda żałośnie. Często na pudle brak zwycięzcy, drugiego i stoi ten trzeci z żałosną miną i odbiera fanfary. Należy się szacunek wszystkim uczestnikom i zwycięzcom a tak wygląda to jakoś niesympatycznie i to czasami nie z winy tych brakujacych na podium a z sił wyższych bo trzeba być w domu, w pracy na czas. Nie wspomnę już o „cudach” jakie się na takich maratonach zdarzają. Tutaj akurat wyścigi masters nie odbiegają. Organizacyjnie też im wiele brakuje. Ale masters to masters. Inny poziom, inna jazda. Czołówki mastersów ze świecą szukać na maratonach. Jak już jadą to nie jest to ich cel lecz środek do celu. „Cuda” też są tu najróżniejsze ;-) ale łatwiejsze do wychwycenia. Liderów masters niezbyt mile się ogląda na maratonach, bo to już są zawodowcy w pojęciu niektórych organizatorów maratonów. Wracam do ITT. Przygotowania prawie żadne. Odliczę od końca. Piątek zero roweru, czwartek 23km itt lekko. Po dość uciążliwym i kryzysowym poprzednim tygodniu pomyślałem, że spróbuję nowych doświadczeń, czyli więcej wypoczynku z łagodnym wyhamowaniem. Trasa wydawała się bardzo łatwa i szybka więc rower itt i pozycja będą kluczowe. Po wstępnym objechaniu trasy stwierdziłem, że wcale nie jest tak łatwo. Jadąc w jedną stronę wydawało mi się, że jest pod lekki wiatr. Po nawrocie dopiero okazało się, że było jednak z wiatrem i pod to się teraz zaczyna. Wiatr w takim terenie lesistym ma swoje prawa. Wieje z nikąd i zewsząd. Podobnie jest w Toruniu. Rozgrzewka godzinna i start. Za mną startował zwycięzca z poprzedniego roku i tegoroczny II v-ce Mistrz Polski Masters w ITT. To trochę niepokojące i przyznam, że z pewnością mi nie pomagało. Istniała możliwość, że może mnie dogonić. Z tego powodu trudno mi będzie utrzymać odpowiednio niski poziom w pierwszej części dystansu. Tak się też stało. Za cholerę nie mogłem utrzymać mocy na smyczy, myśląc, że konkurent jest tuż tuż. Poprzednik jedzie mocno. Ani go widu ani słychu. 1 minuta to przy prędkości 44km/h ponad 700 metrów. Wydawało mi się, że chyba odjechał dalej. Nawrót, szybkie obliczenia. Jednak nie. Zbliżyłem się do niego. Kątem oka obserwuję i obliczam dystans do mojego konkurenta za mną. Mniej więcej trzymam dystans więc na razie jest ok. Tylko teraz zacznie się prawdziwa jazda. Powolutku ale systematycznie odrabiam do poprzednika ale jest mi ciężko. Nawet bardzo. Nie trzymam kadencji, spinam się, pozycja trochę mnie przytłacza. Przypominam sobie jak kolega trenując ITT wjeżdżał w pozycji ITT na Równicę. Miał rację. Tak trzeba też trenować. Siła i niska kadencja przydają się gdy jest ciężko. Mi tego brakowało. Mijając linię mety zabrakło kilkadziesiąt metrów, żeby dogonić poprzednika. Kątem oka zerkam w tył. Nadrobił nade mną sporo. 10 sekund mu zabrakło, żeby mnie dogonić a mi 5 sekund, żeby dogonić poprzednika. Nie ma co. Motywowaliśmy się mocno 1. Brunke Leszek 2. Kulik Andrzej 3. Bejner Krzysztof Uff. I etap za mną. Jutro 107km w grupie. Trzeba będzie wytrzymać dziesiątki interwałów i zająć jak najlepsze miejsce.
Wspominając dobre rady kolarza, śp. Łucjana Różańskiego – „Jak miałem kryzys to starałem się jechać jeszcze mocniej.” Ale.. kiedy się bardzo nie chce. Nogi, jakby się zapadały w sobie i jakby uchodziło z nich powietrze jak z dziurawej dętki i ból przenikliwy, kłujący. Jak w takiej sytuacji można się zmusić i jechać jeszcze mocniej? Fakt, z pomiarem mocy widać jak na dłoni jaki słaby jestem i jak niską moc generuję. (poniżej 200 watów). Zmobilizowałem się. Podjazd do pracy wjechałem na ile mogłem. Już nie minutę ale chociaż te najbardziej trudne kilkaset metrów. 660 watów w 30 sekund to niewiele ale ile wysiłku i siły woli musiałem w to włożyć. E…. Natomiast powrót to jakby inna bajka i inny człowiek. Już jak wyjechałem z pracy czułem, że jest dużo lepiej. Nogi jakieś takie, pełniejsze. Moc … całkiem przyzwoita. Nie ma tej zapaści w mięśniach po kilkusekundowym dużym wysiłku. Może być dobrze – pomyślałem i przestałem patrzeć na licznik starając się jechać optymalnie. Powrót: 52km NP. 244 waty Avr. 35,7km/h 2/3 trasy z wiatrem. Hr.avr. 128, max. 143.
Wyjazd do rodziny. Wczoraj odpoczywałem a dziś miała być taka lekka długa jazda i rzecz jasna swobodna po dniu odpoczynku. Jednak znowu wszelkie próby przewidywania spełzły na niczym. 70km bardzo cieżko i słabo. Myslałem, że Ergomo mi się rozkalibrowało i moc wskazywana jests zaniżona. Dopiero powrót był już zupelnie inny. Taki normalny :-) gdzie czułem moc i widziałem tę moc na liczniku :-) Średnią z całości wypracowałem rzecz jasna na powrocie.
Z rana dużo lepiej i łatwiej. Dojechałem do pracy w 40 minut. Próba 700 metrów podjazdu na maksa w pozycji itt skończyła się po 500 metrach ale za to dość dobrze. Power avr.580 watów, Speed avr. 47km/h., 2,6%, 40 sekund. Nie odczuwam już żadnych skutków zmęczeniowych tych codziennych jazd po 75km itt. Codziennie jest dobrze. Wytrenowanie robi swoje. Jutro może pojadę na jakiś 200km wypad. Zaczynam myśleć o zimie. Biorąc pod uwagę ilość i jakość przejechanych kilometrów w tym roku, spadek wagi o 11kg od wiosny, szkoda by było to wszystko stracić. W zeszłym roku planowałem założyć ligę iMagic’a. Spaliło na panewce. Teraz myślę o tym ponownie. Byłaby to jakaś motywacja do codziennego mielenia Tacx’a przez 2 godziny i oglądania wyścigów. Trzeba zrobić wszystko by nie zaprzepaścić tego co już mam, wówczas na wiosnę wyjechałbym na szosę z dużo wyższym poziomem niż w tym roku. A co najważniejsze komfort fizyczny i psychiczny jaki zaczynam odczuwać przy tej wadze ciała jest nieoceniony. Powrót trochę dalej za Pieniążkowo bo jechało się świetnie ale po nawrocie 20km przed Tczewem, zerwał się wiatr w twarz, taki burzowy, aż mnie zatkał. Straciłem zapał i już spokojnie do domu.
Próba jazdy. Sam nie wiem.. Rano miałem wrażenie, że jednak coś jeszcze jest nie tak. Jeśli rzeczywiście tak jest to pozostaje korba. Moser 170 a Longus 172,5. Z tego co pamiętam to trenować można na dłuższej korbie a startować na krótszej ale nie odwrotnie. Zresztą nie widziałem korb odpowiednich dla mnie. Z obliczeń wynika, że powinienem jeździć na 165mm. Do Piaseczna pod wiatr avr.34km/h.Powrót z lekkim wiatrem. Jechało mi się znakomicie. Od Piaseczna do Tczewa, tj ok. 31km ze średnią 40,8km/h, hr.avr. 141. 236 watów NP. Widać z tego, że nie jest trudno uzyskać 40km/h na dobrym rowerze i z wiatrem :-)
Dość dobra jazda. Czuję rower i przełożenie mocy jest jakby w porządku. Powrót nawet znakomity. Miałem wrażenie, że pod koniec się rozkręcam i jedzie mi się coraz lepiej.