1.08.2010 Start wspólny Brodnica. Puchar Polski Masters.

Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria wyścigi
Postanowiłem, że wystartuję więc trzeba trzymać się słowa. W sumie dobrze i niedobrze, że nie przeczytałem regulaminu a było tam napisane bardzo wyraźnie „start kat 0,I,II o godz…”
Gdybym to zauważył, lub chociaż pomyślał, że tak może być to mógłbym zrezygnować z takiego startu a tak jak już przyjechałem…
Moja niechęć do takich startów nie wynika z jakiejś fobii czy strachu po moich dwóch wypadkach rowerowych ale z prostej kalkulacji oceny ryzyka. Wypadki uświadomiły mi jak duże jest ryzyko i nie da się go w prosty sposób wyeliminować. Dla wyścigów o pietruszkę ryzyko urazu i to dość poważnego jest stanowczo za duże.
Teraz o łączeniu grup.
Są dwie różne opinie wśród mastersów co do łączenia kategorii. Jedni chcą jechać wspólnie inni nie. Uważam, że ci co chcą jechać w takiej grupie to po prostu nie są na tyle mocni żeby jechać ostro cały wyścig tylko chcą się „dowieźć” na kołach młodych i w odpowiednim momencie wyskoczyć przed metą. Tutaj trzeba mieć ogromne doświadczenie. Są to przeważnie byli kolarze. Taka duża grupa nie pozwoli na jakąś ucieczkę więc można się „wieźć” z tyłu, oszczędzać siły i czekać. Kat 0,I to młodzi naładowani adrenaliną ludzie, którzy jak pociski tylko czekają do wystrzału. Co najgorsze to zawsze znajdą się tacy, którzy bez względu na wszystko, ryzykując kraksą, upadkiem kontuzją swoją i innych będą się pchać do przodu. Tak było w Brodnicy.
Teraz druga grupa, która nie lubi łączenia kategorii. Są to mocni i silni kolarze. Mocni na tyle,
żeby swoją siłą pomanipulować całą grupą i dobrzy w jeździe na czas oraz inni mało doświadczeni, którym przeszkadza tłok grupy. W grupie 10-15 kolarzy a tak często się dzieje w kat II nie da się za bardzo „podekować” na kole z tyłu. Są ucieczki, próby ich likwidacji i każdy musi brać w tym udział bo inaczej dostanie parę cierpkich słów … od Leszka M ;-) Również taktycznie można ładnie rozgrywać taki wyścig. Wszyscy się znają. Ucieczka zawodników powoduje szybkie kalkulacje co się dzieje. Często jest tak, że odskoczy dwóch trzech mocnych i jest po wyścigu bo w pozostałej grupie nie ma kto gonić.
Takie wyścigi lubię. Oczywiście wyniki nie są tak wypaczone ani przypadkowe jak w wyścigach z łączonymi kategoriami. Wygrywają najmocniejsi i najsprytniejsi. Cała taka grupa w kat II jedzie bardzo rozważnie i ostrożnie. Czuję się z nimi komfortowo i dość bezpiecznie. Są to jednak faceci, którzy maja już swoje szlify od czubka głowy po pięty i cenią i rozumieją jak ważne jest zdrowie, życie swoje jak i innych.
Trasa miała być selektywna. Fakt, że 4 km po starcie jest lekko pod górkę ale jazda w takiej grupie powoduje, że peleton aż „wsysa” cię co góry. Jedzie się łatwo i lekko.
Moja asekuracyjna i ostrożna jazda spychała mnie za każdym razem na koniec grupy. Dłonie na klamkach hamulcowych non stop. Picie tylko w momentach kiedy nikogo nie było w pobliżu. Jechało mi się bardzo dobrze. Żadnych skurczów. Żadnego momentu, w którym mógłbym odpaść z grupy. Po prostu byłem pewny, że mi nie zabraknie mocy nawet na dłuższy pościg. Duży komfort psychiczny, brak uczucia, że jadę już na „oparach”. Wszystko super. Okrążenia mijały i jakoś nie widziałem, żeby dokonywała się jakaś wybitna selekcja. Jeśli już ktoś odpadł to w sposób niezauważalny i rzeczywiście musiał być słaby. Kalkulowałem, że marne szanse żeby odjechała jakaś ucieczka. Dojedziemy w takiej grupie do mety. Tempo jest mocne i ma kto gonić. Teraz ryzyko. Jak napisałem wcześniej znalazł się taki jeden młodzian. Skakał jak pchła po całej grupie. Słaby był więc walczył jak tygrysek i kleił się za wszelką cenę do każdego koła nie bacząc co się wokół niego dzieje i komu zajeżdża drogę. Co chwila ktoś mu sypnął parę „słówek”. Na jednym zakręcie komuś podjechał, aż zafurkotały opony. Ledwo się wywinął ale ściął mi zakręt i ledwo wyhamowałem . Adrenalina robi swoje w takich sytuacjach i nie dziwię się, że czasami idą pięści w ruch. Na początku 7 okrążenia łup i posypało się przede mną. Kraksa. Zawodnicy i rowery fruwały w powietrzu. Na szczęście zdążyłem wyhamować i całkowicie się zatrzymać. Sprawdziłem czy wszystko w porządku u kolegi, rozejrzałem się… ech.. widzę młodziana wijącego się z bólu w rowie. Ruszyłem dalej nie za bardzo wierząc, że uda mi się dogonić grupę. Marne szanse, myślę ale przynajmniej cały skończę ten wyścig. Po drodze zmontowaliśmy grupkę 4 osobową. Tutaj akurat przydała się ta młoda, krzepka krew  jednego zawodnika z kat 0, który pomógł nam dojść do grupy.
Cóż, kilka km swobodnych zjazdów, zakręt 90 stopni w prawo i 200-300 metrów finisz. Oczywiście w zakręt wchodziłem bardzo ostrożnie potem cała moc w kociął i odrabiałem metr za metrem. Zabrakło z 10-20 metrów i przeskoczyłbym ze dwóch zawodników z dwójką w numerze. Muszę stwierdzić, że moc finiszu 1kW to stanowczo za mało, żeby konkretnie powalczyć. 900 watów na których zbliżałem się do poprzedników dawało 50km/h i prędkość z jaką się do nich zbliżałem nie była powalająca. Gdyby poczuli zagrożenie z mojej strony pewnie przycisnęliby jeszcze.
Moc:
NP. -301watów
AV – 254 waty
Max 1084 waty, finisz
5 sek. 982 waty, finisz
10 sek. 924 waty, finisz
Hr max. 172 tylko na finiszu, czyli super!
Hr avr. 153 czyli prawie luzik ;-)
Speed avr. 39,4 km/h

Komentarze (2)

Sie masz Jacku.
Startować trzeba ile się da bez względu na to czy się utrzymasz w grupie czy nie. Im dłużej się utrzymasz tym lepszy to będzie trening więc trzeba walczyć do upadłego. A na treningach każdy podjazd wjeżdżaj w trupa wmawiając sobie za każdym razem, że zawsze możesz szybciej. Jak nie teraz to następnym razem. Odpadanie z grupy to często problem głowy a nie nóg. Kiedyś jakiś kolarz wymyślił, że „najgorszy wyścig jest lepszy od najlepszego treningu” i to jest wielka prawda. Jeśli masz odpowiednią ilość treningowo przejechanych kilometrów to można zauważyć, że forma stoi w miejscu. Jeśli się ma pomiar mocy to widać to jak na dłoni. Średnie moce generowane przeze mnie na treningach są mniej więcej na tym samym poziomie prawie od kwietnia. Ale jest duża różnica. W kwietniu odpadł bym z grupy takiej jak w Brodnicy po 8-16km. Teraz nie. Dlaczego? ..można spytać. Dlatego, że w kwietniu brakowało mi kilometrów wyścigowych, gdzie organizm wznosi się na wyżyny wydolności niedostępne na treningach. Dostaje nowe bodźce, do których się dostosowuje. Im masz lepszą bazę zimowo wiosenną tym szybsze i lepsze będzie to dostosowanie. Dlatego listonosz nie wygra żadnego wyścigu ;-) Trenując samemu można stosować różne triki próbujące wycisnąć z organizmu ekstremalny wysiłek ale jet to dość trudne. Protokół Tabaty chyba się do tego najlepiej nadaje. W jeździe na czas aerodynamika to podstawa. Przeczytaj w oryginale (bo są tam wykresy) „The Road Cyclinst’s Guide to Training by Power”. Tłumaczenie wykonał Tomek Tarchałą i znajduje się na stronie Jurka Plietha w dziale Technika http://www.kolarstwo-szosowe.gda.pl/ z tym, że w tłumaczeniu nie ma wykresów. Z nich widać zależności między oporem aero, wagą zawodnika, przewyższeniami i prędkościami itd. Poza tym można skorzystać ze strony http://www.analyticcycling.com/ i znając swoją moc z jakiegoś przejazdu można spróbować przeliczyć ile watów potrzeba żeby uzyskać pożądany czas. Nie mam żadnego planu treningowego. Pomiar mocy służy mi jako ciekawostka. Używam go od 2005 roku. Pierw Polar potem Ergomo. Lecz teraz będę chciał coś konkretnego zaplanować. Waga spada. Powoli ale systematycznie. Jak mnie nic nie „rozbije” to mam zamiar przepracować zimę systematycznie.
Treking się nie nadaje. Nie da się ustawić geometrii trójkąta siodło-kierownica-suport tak jak w szosówce. Chociaż można spróbować pokombinować jeśli się już go ma. Dodatkowo dochodzi jeszcze rozstaw pedałów, który również trzeba wziąć pod uwagę. Na początek to co możesz zrobić to jeździć 95% każdego treningu na dolnym chwycie. Potem jak już będzie wygodnie to uginać łokcie i kłaść brodę jeszcze niżej. Jeśli się jeździ tylko na górnym chwycie i jesteś zmuszony złapać dolny chwyt np. na wyścigu to moc przekazywana w pedały jest o ileś procent niższa, gdyż nie jesteś przyzwyczajony do takiej pozycji. Szybko się męczysz. Dlatego trzeba jeździć w pozycjach w jakich będzie się startowało. Mam kolegę który przygotowując się do MP ITT Masters, z pomiarem mocy wjeżdżał na Równicę. Początkowo w pozycji itt generował średnią moc sporo niższą niż na baranie. Nie pamiętam ile mu zajęło czasu ale docelowo potrafił wjechać na ten podjazd w pozycji itt ze średnią mocą wyższą niż na baranie. Równica była wczoraj na Tour de Pologne.

asedio 11:09 piątek, 6 sierpnia 2010

Cześć. Z przyjemnością poczytałem trochę Twoich postów. Też jestem z Twojej kategorii wiekowej i pomału się przymierzam do startu w wyścigach Mastersów lub maratonach szosowych. Tak widzę że może masz rację i zamiast trenować na codzień na rowerze szosowym może powinienem wrócić do ciężkiego trekinga 15kg na którym trenowałem parę lat temu a na szosówce jeździć na treningach z peletonem. Problem z tym że mi już po jeźdżeniu dłuższy czas na szosówce przestało być wygodnie na trekingu.

Jeśli chodzi o jeżdzenie w grupie to u nas są treningi na których jeździ 30-100 osób na dystansie ok 100 km. Młodzi i starzy. Na razie mnie odczepiają bo średnie są w granicach 38 km/h a ja wytrzymuję gdzieś do 36. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to młodzież oczywiście robi różne głupie rzeczy ale kraks jest generalnie mało. Czasem mnie odczepią tylko dlatego że trzymam się końca stawki jak szpica wariuje. Ale bezpieczeństwo najważniejsze.

Nigdy nie jechałem w czasówce, może warto spróbować. Oceniam że max który mogę uciągnać po płaskim na standardowej szosówce na dystansie 40-50km to średnia 34-35 km/h. Ciekawe jak oceniasz ile dałoby mi założenie aerobarów do szosówki?

A jak oceniasz trening z miernikiem mocy i jak długo już z nim trenujesz? Czy uważasz że jest wart niemałej bądź co bądź inwestycji?

Pozdrawiam, Jacek

jajacek 09:27 piątek, 6 sierpnia 2010
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!