21.08.2010 – I etap „Spotkanie Pokoleń” Maków Mazowiecki.
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010
· Komentarze(3)
Kategoria wyścigi
15km 21:49 (taki czas mam na Ergomo) średnia 41,1km/h
Moc średnia 286 watów
Moc NP. – 290 watów
Hr.avr.-164
Hr.maks. - 170
Zasada prosta. Za zajęte miejsce na każdym etapie otrzymuje się taką ilość punktów jakie zajęło się miejsce. Wyścig wygrywa ten kto będzie miał najmniejszą ilość punktów. W przypadku takiej samej ilości punktów wyżej jest ten kto był wyżej na czasówce.
Czyli całość wygrywa wszechstronny zawodnik, który musi być dobry na czas, umieć mocno przejechać długi dystans i potrafić zafiniszować zajmując dobre miejsce.
I etap.
Indywidualna jazda na czas na dystansie 15km. Trasa z nawrotem.
Miałem do wyboru start w maratonie rowerowym w Kołobrzegu albo start w dwuetapowym wyścigu Masters w Makowie Mazowieckim. Wybrałem to drugie. Decyzja łatwiejsza po złych doświadczeniach organizacyjnych z Gryflandu, gdzie „łaskawy” organizator nie ma zamiaru do dziś oddać nam naszych „trofeów” za zdobyte miejsca, gdyż nie pojawiliśmy się na ich wręczaniu. Dziwna mentalność i wręcz niesamowite podejście. Organizator na siłę zmusza uczestników do pozostania i nocowania jedną noc dłużej by dostać ten … pucharek za 15zł. Łatwo i prosto się to robi. Wyniki są wręcz natychmiast dzięki chipom. Po zakończeniu przejazdu wszystkich grup z danego dystansu, podsumowanie-10 minut, podium i dziękujemy. Tak prawie zawsze wszyscy byliby podczas dekorowania a tak to dekoracja wygląda żałośnie. Często na pudle brak zwycięzcy, drugiego i stoi ten trzeci z żałosną miną i odbiera fanfary. Należy się szacunek wszystkim uczestnikom i zwycięzcom a tak wygląda to jakoś niesympatycznie i to czasami nie z winy tych brakujacych na podium a z sił wyższych bo trzeba być w domu, w pracy na czas.
Nie wspomnę już o „cudach” jakie się na takich maratonach zdarzają. Tutaj akurat wyścigi masters nie odbiegają. Organizacyjnie też im wiele brakuje. Ale masters to masters. Inny poziom, inna jazda. Czołówki mastersów ze świecą szukać na maratonach. Jak już jadą to nie jest to ich cel lecz środek do celu. „Cuda” też są tu najróżniejsze ;-) ale łatwiejsze do wychwycenia. Liderów masters niezbyt mile się ogląda na maratonach, bo to już są zawodowcy w pojęciu niektórych organizatorów maratonów.
Wracam do ITT. Przygotowania prawie żadne. Odliczę od końca. Piątek zero roweru, czwartek 23km itt lekko. Po dość uciążliwym i kryzysowym poprzednim tygodniu pomyślałem, że spróbuję nowych doświadczeń, czyli więcej wypoczynku z łagodnym wyhamowaniem. Trasa wydawała się bardzo łatwa i szybka więc rower itt i pozycja będą kluczowe. Po wstępnym objechaniu trasy stwierdziłem, że wcale nie jest tak łatwo. Jadąc w jedną stronę wydawało mi się, że jest pod lekki wiatr. Po nawrocie dopiero okazało się, że było jednak z wiatrem i pod to się teraz zaczyna. Wiatr w takim terenie lesistym ma swoje prawa. Wieje z nikąd i zewsząd. Podobnie jest w Toruniu.
Rozgrzewka godzinna i start. Za mną startował zwycięzca z poprzedniego roku i tegoroczny II v-ce Mistrz Polski Masters w ITT. To trochę niepokojące i przyznam, że z pewnością mi nie pomagało. Istniała możliwość, że może mnie dogonić. Z tego powodu trudno mi będzie utrzymać odpowiednio niski poziom w pierwszej części dystansu. Tak się też stało. Za cholerę nie mogłem utrzymać mocy na smyczy, myśląc, że konkurent jest tuż tuż.
Poprzednik jedzie mocno. Ani go widu ani słychu. 1 minuta to przy prędkości 44km/h ponad 700 metrów. Wydawało mi się, że chyba odjechał dalej. Nawrót, szybkie obliczenia. Jednak nie. Zbliżyłem się do niego. Kątem oka obserwuję i obliczam dystans do mojego konkurenta za mną. Mniej więcej trzymam dystans więc na razie jest ok. Tylko teraz zacznie się prawdziwa jazda. Powolutku ale systematycznie odrabiam do poprzednika ale jest mi ciężko. Nawet bardzo. Nie trzymam kadencji, spinam się, pozycja trochę mnie przytłacza. Przypominam sobie jak kolega trenując ITT wjeżdżał w pozycji ITT na Równicę. Miał rację. Tak trzeba też trenować. Siła i niska kadencja przydają się gdy jest ciężko. Mi tego brakowało. Mijając linię mety zabrakło kilkadziesiąt metrów, żeby dogonić poprzednika. Kątem oka zerkam w tył. Nadrobił nade mną sporo. 10 sekund mu zabrakło, żeby mnie dogonić a mi 5 sekund, żeby dogonić poprzednika. Nie ma co. Motywowaliśmy się mocno
1. Brunke Leszek
2. Kulik Andrzej
3. Bejner Krzysztof
Uff. I etap za mną. Jutro 107km w grupie. Trzeba będzie wytrzymać dziesiątki interwałów i zająć jak najlepsze miejsce.
Moc średnia 286 watów
Moc NP. – 290 watów
Hr.avr.-164
Hr.maks. - 170
Zasada prosta. Za zajęte miejsce na każdym etapie otrzymuje się taką ilość punktów jakie zajęło się miejsce. Wyścig wygrywa ten kto będzie miał najmniejszą ilość punktów. W przypadku takiej samej ilości punktów wyżej jest ten kto był wyżej na czasówce.
Czyli całość wygrywa wszechstronny zawodnik, który musi być dobry na czas, umieć mocno przejechać długi dystans i potrafić zafiniszować zajmując dobre miejsce.
I etap.
Indywidualna jazda na czas na dystansie 15km. Trasa z nawrotem.
Miałem do wyboru start w maratonie rowerowym w Kołobrzegu albo start w dwuetapowym wyścigu Masters w Makowie Mazowieckim. Wybrałem to drugie. Decyzja łatwiejsza po złych doświadczeniach organizacyjnych z Gryflandu, gdzie „łaskawy” organizator nie ma zamiaru do dziś oddać nam naszych „trofeów” za zdobyte miejsca, gdyż nie pojawiliśmy się na ich wręczaniu. Dziwna mentalność i wręcz niesamowite podejście. Organizator na siłę zmusza uczestników do pozostania i nocowania jedną noc dłużej by dostać ten … pucharek za 15zł. Łatwo i prosto się to robi. Wyniki są wręcz natychmiast dzięki chipom. Po zakończeniu przejazdu wszystkich grup z danego dystansu, podsumowanie-10 minut, podium i dziękujemy. Tak prawie zawsze wszyscy byliby podczas dekorowania a tak to dekoracja wygląda żałośnie. Często na pudle brak zwycięzcy, drugiego i stoi ten trzeci z żałosną miną i odbiera fanfary. Należy się szacunek wszystkim uczestnikom i zwycięzcom a tak wygląda to jakoś niesympatycznie i to czasami nie z winy tych brakujacych na podium a z sił wyższych bo trzeba być w domu, w pracy na czas.
Nie wspomnę już o „cudach” jakie się na takich maratonach zdarzają. Tutaj akurat wyścigi masters nie odbiegają. Organizacyjnie też im wiele brakuje. Ale masters to masters. Inny poziom, inna jazda. Czołówki mastersów ze świecą szukać na maratonach. Jak już jadą to nie jest to ich cel lecz środek do celu. „Cuda” też są tu najróżniejsze ;-) ale łatwiejsze do wychwycenia. Liderów masters niezbyt mile się ogląda na maratonach, bo to już są zawodowcy w pojęciu niektórych organizatorów maratonów.
Wracam do ITT. Przygotowania prawie żadne. Odliczę od końca. Piątek zero roweru, czwartek 23km itt lekko. Po dość uciążliwym i kryzysowym poprzednim tygodniu pomyślałem, że spróbuję nowych doświadczeń, czyli więcej wypoczynku z łagodnym wyhamowaniem. Trasa wydawała się bardzo łatwa i szybka więc rower itt i pozycja będą kluczowe. Po wstępnym objechaniu trasy stwierdziłem, że wcale nie jest tak łatwo. Jadąc w jedną stronę wydawało mi się, że jest pod lekki wiatr. Po nawrocie dopiero okazało się, że było jednak z wiatrem i pod to się teraz zaczyna. Wiatr w takim terenie lesistym ma swoje prawa. Wieje z nikąd i zewsząd. Podobnie jest w Toruniu.
Rozgrzewka godzinna i start. Za mną startował zwycięzca z poprzedniego roku i tegoroczny II v-ce Mistrz Polski Masters w ITT. To trochę niepokojące i przyznam, że z pewnością mi nie pomagało. Istniała możliwość, że może mnie dogonić. Z tego powodu trudno mi będzie utrzymać odpowiednio niski poziom w pierwszej części dystansu. Tak się też stało. Za cholerę nie mogłem utrzymać mocy na smyczy, myśląc, że konkurent jest tuż tuż.
Poprzednik jedzie mocno. Ani go widu ani słychu. 1 minuta to przy prędkości 44km/h ponad 700 metrów. Wydawało mi się, że chyba odjechał dalej. Nawrót, szybkie obliczenia. Jednak nie. Zbliżyłem się do niego. Kątem oka obserwuję i obliczam dystans do mojego konkurenta za mną. Mniej więcej trzymam dystans więc na razie jest ok. Tylko teraz zacznie się prawdziwa jazda. Powolutku ale systematycznie odrabiam do poprzednika ale jest mi ciężko. Nawet bardzo. Nie trzymam kadencji, spinam się, pozycja trochę mnie przytłacza. Przypominam sobie jak kolega trenując ITT wjeżdżał w pozycji ITT na Równicę. Miał rację. Tak trzeba też trenować. Siła i niska kadencja przydają się gdy jest ciężko. Mi tego brakowało. Mijając linię mety zabrakło kilkadziesiąt metrów, żeby dogonić poprzednika. Kątem oka zerkam w tył. Nadrobił nade mną sporo. 10 sekund mu zabrakło, żeby mnie dogonić a mi 5 sekund, żeby dogonić poprzednika. Nie ma co. Motywowaliśmy się mocno
1. Brunke Leszek
2. Kulik Andrzej
3. Bejner Krzysztof
Uff. I etap za mną. Jutro 107km w grupie. Trzeba będzie wytrzymać dziesiątki interwałów i zająć jak najlepsze miejsce.